wtorek, 28 września 2010

Zagramy w życie?

Ostatnio jedyną rzeczą, która mi wychodzi jest totalne opierdalanie się. Pomijam zatruwanie codzienności ludziom, bo to żadna nowość i jestem w tym mistrzem od zawsze. Złoty medal mam w kieszeni. Opierdalam się i nie robię kompletnie nic. Widać to m.in. po moim wyglądzie. Zero jakiejkolwiek inwencji. Noszę te same ciuchy i straszę tą samą, ziemistą cerą. Nic się nie zmienia, jedynie worom pod oczami objętości przybywa. Wstaję, biorę prysznic, zakładam co mam pod ręką, na śniadanie piję kawę, spędzam 10 szybkich minut przed lustrem i ciach babkę w piach - wychodzę. Wychodzę i jestem alienem, bo odciąłem się od ludzi w sklepie, na ulicy, na przystanku. Odciąłem się od wszystkiego, co w tej chwili nie jest mi potrzebne. Nie chcę kontaktu z osobami, które nie są warte mojego spojrzenia, uśmiechu, czegokolwiek. Kończę zabawę w zaklinanie losu. Nie chcę już dodatkowych headshotów. Nie bronię się przed ciosami, nie mam odwagi. Chowam głowę między nogi i twardo przyjmuję uderzenia. I co z tego, że boli. Jak mus to mus, poboli i przestanie.

Kwestia kolejna. Opierdalam się też w grze zwanej życiem. Oddałem swoje karty, a pozostali gracze rozgrywają moje kolejki. Dostałem od losu maksymalne combo. Odwraca się ode mnie rodzina, gdzieś tam pozostali tylko (i aż) przyjaciele. Po dzisiejszej, mocno przyjacielskiej rozmowie wiem, że muszę zgarnąć swoje zabawki i ogarnąć ten syf w piaskownicy, choć tak naprawdę nadal nie wiem, czego w tej śmiesznej grze mogę chcieć. Patrzę z dość dużej wysokości na siebie i nie mam odwagi, aby podziękować graczom, odzyskać swoje karty, złapać byka za rogi i mieć nareszcie wpływ na to wszystko, co wokół się dzieje. Póki co zdaję się na chrystusową karmę. Jak będzie to będzie, jak nie będzie - też dobrze. A tak nawiasem. Pierwszą tej jesieni grypę już zaliczyłem. Czas na jesienną depresję?

sobota, 25 września 2010

Zaklinam los

Życie, bądź skurwiel, przestań podrzucać cukierki i rzuć mi w końcu porządną kłodę pod nogi. Taką z podwójnym pierdolnięciem, żebym się już nie podniósł - środa, 22 września.

Dziś mamy sobotę, 25 września. Nasrałem na własnym podwórku. Gówno śmierdzi ostrzej niż zwykle, lecz jego zapach na mnie nie działa. Działa za to na sąsiadów. Aż za bardzo. Ktoś tam u góry dojebał mi karę w postaci zerwania więzi z rodziną na czas bliżej nieokreślony oraz grzywnę w wysokości ostatniego rachunku telefonicznego. Potrafię zaklinać los. Chciałem bólu - pstryk - mam ból... ale chwila moment. Los nadal spełnia moje zachcianki?