sobota, 7 kwietnia 2012

Noc konfesjonałów

Jakim papieskim cudem święta wielkanocne mają być radosne, skoro od 7 lat, dwa razy w roku, Jego Ekscelencja Dziwisz, dla wielu ziemskie wcielenie JPII, trąbi mi o pokucie, żalu za grzechy i zadumie? Ja stóp mu nie umyję, on jaj mi nie poświęci, bo nie ma korelacji, nie ma nic poza moją szczerą niechęcią do jego osoby. Nie poradzę nic na to, że podczas tych swoich pompatycznych przemówień na polskich Golgotach przypomina mi Hitlera. Zawsze wydawało mi się, że moja ogólna niechęć do sacrum i całego patosu wokół spowodowana jest buntem i zaburzeniami światopoglądu w wieku młodzieńczym, ale to mam już chyba za sobą i nadal nie uznaję żadnej polityki wyznaniowej. Telewizji nie oglądam, ale każde inne medium bombarduje mnie na zmianę sylwetkami aspirujących dyktatorów w sutannach i zdjęciami papieża podczas rzymskiej krucjaty, a bez bieżących informacji i wydarzeń ze świata nie wyobrażam sobie dnia. Szczerze? Wolę w tych dniach politykę i kolejne deklaracje Jarosława. On mnie nie nudzi - dostarcza mi na zmianę rozrywki i uczucia poirytowania. Gdybym był monarchą, to za nadwornego błazna chciałbym mieć kameleona, a on jest właśnie takim kameleonem - zawsze mnie rozbawi bądź też wkurwi. "Jarosław, Jarosław, Polskę zbaw" nabiera nowego znaczenia, bo mnie osobiście zbawia. Po całym dniu obrzucania kamieniami i wieczornego ukrzyżowania jest dla mnie miodem na serce, a jak już zostanie prezydentem, to pomoże mi w podjęciu decyzji o wyjeździe z Polski. Właściwie to podejmie ją za mnie, skarze na banicję, wydali, bądź deportuje bez kiwnięcia palcem. Jest śmiesznie i trochę jednak refleksyjnie, bo na całą otoczkę absurdu składa się również śnieg za oknem oraz widok maszerujących w błocie ze styropianowym krzyżem grzeszników i korona cierniowa wykonana z bluszczu, które są trafną metaforą tego, że polskie cierpienie jest teatralną zagrywką, a jak już cierpimy to tak, żeby nie bolało i dobrze nam to wychodzi. Jeśli już robić to tak, żeby się nie narobić. Jeśli mamy cierpieć, to cierpmy na maksa. Nie ma nic pomiędzy. Albo miłość, albo nienawiść. Nie ma półśrodków. Albo ból, albo rozkosz (choć to akurat można połączyć).

Właśnie przeczytałem, że sprzątanie po sytym, świątecznym obiedzie to najlepszy sposób na spalenie kalorii, które przy stole jednym haustem się do gęby wpakowało. Gówno prawda. To nadmierna eksploatacja pornografii w tych dniach będzie odpowiedzialna za poświąteczne wypalenie, szybszą perystaltykę jelit i wolniejsze łącza w osiedlowych sieciach. Bezbożnicy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz