wtorek, 22 czerwca 2010

Faites l'amour pas la guerre



Ten kawałek mógłby się nigdy nie kończyć. W ogóle mam mrok w głowie ostatnio i moje muzyczne zachcianki nie odpowiadają ogólnemu nastrojowi.

A propos muzyki i nie-muzyki. Candy Girl mi wyskoczyła z TV. Mógłbym wylać na laskę wiadro pomyj tak gorących, że zamiast silikonu w cyckach miałaby budyń. Ale nie zrobię tego, bo czuję boską moc i od kilku dni rozdaję na kartki miłosierdzie. Cieszę się z tego, że jestem wolny i nic ani nikt mnie nie ogranicza. Próbuję dzielić się swoim szczęściem z innymi i naprawiać świat. Chcę, aby każdy z moich bliskich i dalszych czuł się tak jak ja w tej chwili - zero zmartwień, ciepłe kapcie, czyste gacie i pachnąca skóra. Zaczyna mi brakować szybkiego tempa, wyskrobywania ostatnich drobnych z portfela na kolejną paczkę fajek i budzenia się z sińcami pod oczami. Wszystko jest totalnie nudne, ale nie mogę powiedzieć, że jest przewidywalne. I dlatego póki co cieszę się tym, bo znając życie nie zdążę spojrzeć w tył, a już coś się spierdoli.

1 komentarz: