środa, 2 czerwca 2010

Hedonia

Jaki początek taki cały długi weekend. Nie bawi mnie to. Naprawdę.

Na mieście i poza nic nowego. Salony puste. Wszystko wszystkim wokół się pierdoli, czyli ład i harmonia standardowo. Tylko sęk w tym, że rozpacz jednej sieroty miesza się z bezradnością drugiej, a ja latam jak kot z pęcherzem i użyczam rękawa wtedy, gdy moje problemy nawarstwiają się niczym twardy stolec, którego za nic nie idzie spłukać ...ale nie. Wróć. Ja nie mam problemów. Nie zauważam ich, więc zajmuję się cudzymi. Hedonistyczna wizja świata, którą wyznaję odkąd pamięcią sięgam, nie pozwala mi zdejmować różowych rejbenów nawet wtedy, gdy jest totalnie ciemno. Żyję w bańce stworzonej z dymu papierosowego. Codziennie uczę się wypuszczać dym inaczej. Bańka zawsze przybiera inny kształt, ale nigdy nie znika.

Chciałbym zasnąć i obudzić się poetą wyklętym, takim np. Wojaczkiem. Ze średnim wykształceniem, w środku miasta, w środku meliny, w środku całodniowej libacji, bez środków do życia, w środku własnych problemów i z kartką wyrwaną ze środka notatnika, na której zapisałbym utwór przepełniony środkami poetyckimi. Niezrozumiany, niedostosowany społecznie. Taka hardkorowa wersja Grochowiaka. Nic pomiędzy, na pełnej kurwie łamiąc konwenanse.

Bez słuchawek na uszach przemierzam miasto. Z kijem w tyłku, bo tak trzeba.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz